sobota, 16 lutego 2013

10 najbardziej wkurzających rzeczy na Goa

W związku z tym, że nie wszyscy chcą czytać o tym, co ładne i przyjemne, dziś na kafiniowym blogu 10 rzeczy, które nas wkurza na Goa:

10. Pył

K: Pisałam już, że nie ma tu normalnej, ciemnej ziemi. Wszędzie jest pomarańczowy pył. Zakładasz czyste ubranie ale po przejściu kilku metrów, lub przejechaniu skuterem wszystko nadaje się do prania.  Ubranie to jeszcze nic, trudno najwyżej się upierze. Gorzej, jak pył jest na włosach, twarzy, w buzi i oczach. Na początku bardzo się dziwiłam, że hinduski na skuterach całe twarze mają owinięte chustą.  Od dwóch tygodni mam problem z oczami. Jakieś zapalenie, łzawią, szczypią, są czerwone. Myślę, że już tak będzie do końca naszego pobytu tutaj. Ogólnie jest tu brudno. W sklepach, bankach, restauracjach szyby, ściany, siedzenia, obrusy lepią się od brudu a nierzadko są pokryte warstwą pyłu. Hindusi kiepsko sprzątają, delikatnie mówiąc. Na dłuższą metę nie jest to fajne.

9. Zimna woda

M: A właściwie brak ciepłej. Teoretycznie nie powinno to przeszkadzać- żar lejący się z bezchmurnego nieba każdego dnia sprawia, że przez cały dzień myśli się o wskoczeniu do zimnej wody. Gdy jednak przychodzi już ten newralgiczny moment i trzeba wieczorem zmyć z siebie tonę pyłu z ulicy oraz kolejną tonę morskiej soli a na zewnątrz temperatura spada do +24 stopni, już nie jest tak różowo. Dlaczego? Całą przyjemność psuje różnica temperatur rzędu 10 stopni. I nie ma znaczenia, czy temperatura spada z 20 do 10, czy z 30 do 20 stopni. Dla rozgrzanego słońcem ciała 10 stopni to prawdziwy szok termiczny. Oczywiście ma to też swoje plusy- codziennie hartujemy swoje ciała (które i tak zaraz po przyjeździe do Polski zostaną zaatakowane grypami albo innymi przeziębieniami), mamy wodę miękką, jak deszczówka no i jest zdrowa dla skóry, która dzięki zimnej wodzie staje się bardziej jędrna. Poza tym w zimnej wodzie dużo ciężej zmyć z siebie różne olejki, którymi notorycznie się smarujemy, chroniąc się przed słońcem. 

8. Przerwy w dostawach prądu

M: Nic tak nie wkurza, jak bezsilność. Gdy musisz wysłać audycję albo gdy musisz dokończyć remix a chomik w kołowrotku, wytwarzający prąd pod nieobecność napięcia w gniazdkach nie daje już rady, wtedy osiągasz ekstremum bezsilności. I nigdy nie wiadomo, kiedy zdarzy się to ponownie i na jak długo prądu nie będzie. Wystarczy, że jedna niewinna małpa w imię dobrej zabawy pomyli linię wysokiego napięcia z lianą z drzewa i już mamy problem. Albo hinduski wąsaty odpowiednik pana Zdziśka pomyśl sobie, że pociągniecie prądu do swojego nowego mieszkania wcale nie może być aż tak trudne i… znów cała okolica nie ma prądu przez kilka godzin. Ale i w tej bezsilności jest jasna strona- nazywam ją przymusowym plażingiem. Gdy nie ma prądu, ładuję swoje własne baterie na słońcu :)  

7. Kradzieże


M: Do niedawna znaliśmy je tylko z opowieści, że gdzieś tam, komuś, coś tam. Ale przyszła pora i na nas: najpierw jakiś bezczelny fetysztysta (podejrzewam, że to on, bo pani w potrzebie średnio brzmi) zajumał kaficjuszowe majtole. Dacie wiarę? Ze sznurka na pranie. W biały dzień. Skandal! Nie muszę dodawać, że fajne były, prawda? Panowie czytający bloga na pewno zrozumieją mój ból.
Wisieńką na kradzieżowym torcie okazał się brak moich butów do squasha w miejscu, w którym je zostawiłem. Buty swoje już odsłużyły i miały przejść na emeryturę przed wylotem do Polski ale do biegania po squashowym akwarium jeszcze się nadawały. Nie, żebym był zawistny, ale mam nadzieję, że poobcierasz sobie palce w twoim nowym "nabytku".

6. Bicie dzieci

K: Jak wiecie naprzeciwko naszego domu znajduje się przedszkole. Nie przeszkadza nam to wcale, dzieci tutaj nie są hałaśliwe, raczej dzielnie poddają się przedszkolnemu rygorowi. Samo w sobie przedszkole wygląda strasznie, jest to po prostu murowany budynek, bez okien. Jedno ciemne pomieszczenie, w którym każdego dnia przesiaduje ok 20 dzieciaczków. Zmierzając jednak do meritum problemu... Byłam świadkiem jak opiekunka bije małe, może dwuletnie dziecko. Kiedy okładała je pięściami i to nie pomogło, zaczęła bić je kijem! Zauważyła jednak, że z nietęgą miną obserwuję całą sytuację więc zamknęła się w dziećmi w tej murowanej komórce i okładała je dalej. Słyszałam tylko przeraźliwy krzyk i płacz. Po 10 minutach otworzyła drzwi jakby nigdy nic. Płacz dziecka nieprzerwanie trwał ok 40 minut. Chciałabym również zaznaczyć, że opiekunka była w ostatnim stadium ciąży, spodziewając się drugiego dziecka. Jedno już chodziło właśnie do tego przedszkola, było obecne przy całym zdarzeniu...

5. Samosąd na ulicach

K: Jest dokładnie tak jak w książce Shantaram, w której gdy dochodzi do wypadku samochodowego sprawcę zdarzenia wyciągnięto z samochodu a rozwścieczony tłum rozerwał go na strzępy. Nikt nie czekał na policję, ludzie sami wymierzyli sprawiedliwość. Jechaliśmy do Chaudi po zakupy, drogę tą znamy i pokonujemy dość często. Tego dnia jednak było inaczej... Ulica zakorkowana, jeden samochód za drugim, między nimi autokary pełne ludzi, wszędzie krzyk i jakieś przepychanki. Okazało się, że ktoś spowodował jakąś stłuczkę. Sprawca zdarzenia zabarykadował się w samochodzie, dookoła którego było pełno wściekłych ludzi. Kopali i skakali po jego samochodzie, wymachując rękoma i wrzeszcząc. Ludzie z autokarów nie wiedzieli o co dokładnie chodzi a podżegali do walki. Nie czekaliśmy na finał i ciąg dalszy, zmyliśmy się stamtąd czym prędzej. 
Innym razem byliśmy świadkami jak samochód zajechał drogę skuterowi. Kierowca skutera strasznie się tym faktem zbulwersował. Jechali tak obok siebie przez jakiś czas, wymachując i grożąc sobie pięściami, wyzywając się i trąbiąc. Po chwili kierowca skutera zatrzymał się i wyzwał do walki kierowcę samochodu. Wcale nie zniechęciło go to, że w samochodzie było pięciu mężczyzn gotowych się bić. Również pojechaliśmy dalej i nie wiemy co się działo. Ale chyba to nie są bezpieczne miejsca dla nas, lepiej więc się nie mieszać. Zastanawiające jest to, że policje tu się widuje, ale nigdy w takich sytuacjach nie uczestniczą.

4. Robactwo

K: Da się z nim żyć i przyzwyczaić. Jednak nie jest to komfortowe. W kuchni stada mrówek i jakieś wielkie robaki przypominające karaluchy. Po prysznicu i nasmarowaniu ciała olejkiem siadam z książką, po chwili maszerują po mnie jakieś skrzydlate stworzenia. Po nocy mimo zawieszonej w sypialni moskitiery budzimy się i mamy pogryzione ciało, ślady jak po komarach ale wiemy, że to nie one. W domu pełno nieznanych mi robaków, pewnie jakieś tropikalne, które w Polsce nie występują. Są na ścianach, podłodze, w powietrzu. Jest to na porządku dziennym. Do tego dochodzą jaszczurki i myszy. Da się żyć, jednak wolę zapowiedzianych gości :)

3. Złe traktowanie psów

K: Nie mogę patrzeć na to, jak ludzie traktują tu psy. Jeden z najgorszych widoków z jakimi miałam do czynienia to pies z wydłubanymi oczami... Ledwo powłóczył łapami, ale jeszcze się utrzymywał. Z oczodołów kapała krew, na pewno gdzieś zdechł. Oczy wydłubali mu ludzie. Wczoraj byłam świadkiem jak nastolatkowie biegli za psem, którego dokarmiamy i rzucali w niego kamieniami. Na każdym kroku widać jak biją psy kijami, rzucają w nie cegłami. Już nie wspominając o tym, że nie dają psom jeść ani też pić. Psy wychudzone snują się po ulicach. To, kiedy ich żywot się zakończy jest tylko kwestią czasu. Rzadko który dożywa tu starości. Dla miłośników zwierząt widok okropny. Zastanawiam się, skąd w ludziach tyle okrucieństwa i co nimi kieruje? Niestety nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie.

2. Naciąganie turystów

M: To jest odwieczny problem każdego turysty, który przyjeżdza do Indii. Jesteś w sklepie, przed Tobą sprzedawca. Pytasz ile coś kosztuje. Patrzysz się w te jego maślane oczy i jedyną rzeczą, której nigdy nie zgadniesz jest to, czy orżnie Cię na 50, 100 czy 300 procent realnej wartości danego towaru. I nie chodzi tylko i wyłącznie o sklepy z pamiątkami. Konia z rzędem temu, kto się dowie, ile naprawdę powinien zapłacić za kalafior albo 10 jajek- ceny są ruchome, niczym piaski na Saharze. Jednego dnia za jajka (w tym samym sklepie) płacę 40 rupii a dzień później już 60. Maleńkim pocieszeniem w tym wszystkim jest fakt, że wszystko, co zostało wyprodukowane w fabryce i zapakowane, ma na opakowaniu wydrukowaną cenę urzędową (dokładnie tak samo, ja za czasów PRL'u). W pozostałych przypadkach- no cóż, może lepiej nie wiedzieć, na ile się zostało naciągniętym. W końcu dla nas, europejczyków i tak jest tanio ;) 

1. Opieszałość


M: Gdybym był tak opieszały, jak przeciętny indyjski obywatel, moglibyście śmiało iść teraz pod (ciepły) prysznic, zaparzyć herbaty, wysprzątąć mieszkanie a później odwiedzić dawno nie widzianą rodzinę i wrócić za jakiś miesiąc a być może mielibyście to szczęście, by doczytać tego posta do końca. Załatwienie czegokolwiek w Indiach wymaga anielskiej cierpliwości, popartej grubym portfelem, który wkracza do akcji w momencie obłaskawienia jakiegoś urzędnika i nadania biegu sprawom niecierpiącym zwłoki. Wtedy i tylko wtedy, zamiast czekać na coś kilka miesięcy, poczekacie troszkę krócej. Ale to też nie jest do końca pewne. Opieszałość ma wiele twarzy w Indiach i nie jest zarezerwowana tylko dla urzędników państwowych i prywatnych firm. Jest ona wspólnym mianownikiem dla wszystkiego co dzieje się w tym kraju i pielęgnowana, niczym dobro narodowe. Idziesz do sklepu po szybkie zakupy na śniadanie? Licz się z tym, że możesz szybko nie wrócić, bo na przykład trafisz na pogawędkę sprzedawcy z klientem. No i stoisz i czekasz, aż łaskawie skończą te swoje gdakanie, które może być i nawet ciekawe, ale co z tego, skoro i tak nic nie rozumiesz. A w domu konkubina czeka głodna…
Albo jedziesz ulicą, za olbrzymim autobusem. W pewnym momencie autobus się zatrzymuje a kierowca ucina sobie (pewnie równie ciekawą) dywagacje z kierowcą samochodu, który jechał z naprzeciwka. No i co z tego, że cały ruch z jednej i drugiej strony stoi? Nikomu to nie przeszkadza. O naszych perypetiach z podłączenie do internetu, już pisałem. A przykładów można by było mnożyć i mnożyć. Myślę, że gdyby Bareja żył w Indiach, miałby materiału na co najmniej kilkanaście komedii.

Podsumowanie

K: O sytuacjach, które opisałam nie mogłam pisać w sposób żartobliwy i śmieszny, bo śmieszne nie były. To bardzo poważne problemy, które tu są na porządku dziennym... Najgorsze jest to, że niewiele można zrobić. Jednak to nie nasz kraj, gdzie możesz zareagować, pójść na policję, zrobić cokolwiek by pomóc. Tu w najlepszym przypadku spotkasz się z obojętnością, w najgorszym z karą za donosicielstwo i wtrącanie się w nie swoje sprawy. Straszne.
To lista 10 rzeczy, jest jeszcze kilka innych, takich jak trąbienie na ulicach czy chociażby śmieci (brak chociażby jednego kosza na odpadki).


PS: Goa to nie tylko piękne widoki, rajskie plaże i luksusy. Jestem pewna, że większe luksusy ma każdy z Was w swoim mieszkaniu w Polsce. Myślę, że wiele osób, które by się tu znalazły nie chciałyby mieszkać w takich skromnych warunkach.
Człowiek po pobycie tu zmienia się, czy tego chce czy nie. Ale na pewno nie zmieniają go widoki i leżenie do góry brzuchem na plaży. Zmienia to, co się tu widzi. Przede wszystkim bieda, skromność ludzi, ogóle warunki życia. Człowiek zaczyna się nad wieloma sprawami zastanawiać. Na pewno nie doszedłby do takich wniosków wygodnie żyjąc w wielkim mieście. 
Mi akurat bardzo się ta zmiana podoba i mam nadzieję, że gdy wrócę do swojego życia nadal będę pamiętała o tym co widziałam i czego doświadczyłam. Może nawet będę starała się żyć według nowych zasad, bo według mnie są bardziej wartościowe niż te którymi kierowałam się wcześniej.
Doświadczenie wyżej opisanych rzeczy to jednak coś innego niż obejrzenie wiadomości w telewizji, czy przeczytanie książki. To po prostu działo się na prawdę, na naszych oczach, na moich oczach...


9 komentarzy:

  1. Kasia nie będę mogła spać przez ten opis jak się tam traktuje zwierzęta i dzieci. I dokładnie w tej kolejności, bo mimo wszystko uważam, że dzieci powinni bronić ich rodzice, w obronie zwierząt pewnie nikt tam nie staje. Po prostu szok...

    I nawet fakt, że roześmiałam się na początku wpisu ze skradzionych gatek jakoś nie umie już przywrócić we mnie pozytywnych emocji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego żeby tak ciężko nie było to M pisał lekko i z humorem, jak zawsze. No ale kaliber ciężki to fakt. Zasypiaj więc w spokoju, doceniając jak jest u nas, w Polsce na którą wszyscy narzekają.

      Usuń
    2. Przeczytałem radze wracać do Polski, tu masz ciepłą wodę jeszcze !

      Usuń
  2. Kasiu Twój blog sprawił, że wieczorem, po całym dniu siedzenia z synkiem nie mam ochoty zasypiać, tylko czytać i nie mogę się oderwać, a mam do nadrobienia parę ładnych tygodni:)
    Dziękuję za fantastyczną lekturę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Bardzo to dla mnie miłe słowa. Ciesze się, że mogę komuś czas umilić. Cała przyjemność po mojej stronie :)

      Usuń
  3. Brawo za ujecie calosci z takich wypraw w PS .
    Naprawde sedno .
    Pozdrowienia z Wroclawia,
    Lukasz, Patrycja i Domi
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisaliśmy o swoich odczuciach, każdy może mieć inne. Ale jakoś musiałam postarać się stawić czoła stereotypowi,że tu tylko piękne widoki i leżenie do góry brzuchem na leżaku.
      My Was również bardzo serdecznie pozdrawiamy i wspominamy. Mam nadzieję, że do zobaczenia :)

      Usuń
  4. bardzo ciekawe pokazanie tej mrocznej strony Indii! teraz widzimy już pełniejszy obraz i już bardziej świadomie zazdrościmy podróży ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Spędziłem kilka tygodni temu miesiąc w Indiach, także na Goa. Poniewaz jestem "od zawsze" psiarzem, od razu zwróciło moją uwage to, że bezpańskie psy w Indiach, a na Goa w szczególności są całkiem dobrze odzywione, a niektóre wprost tłuste!!
    Hindusi np. z reguły rzucają im resztki jedzenia w restauracjach/ barach na wolnym powietrzu, a psy widac nie doświadczają złego traktowania, bo ludzi się nie boją i potrafią spać na środku chodnika w Mumbaju (kto był, to wie, jakie tam tłumy) i te tłumy je spokojnie i potulnie omijają.
    A więc ta relacja o okrucieństwie, jakiego mają tam doswiadczać, wydaje mi się dotyczyć jednostkowego przypadku.

    OdpowiedzUsuń